środa, 16 listopada 2011

KONKURS :D
Zimno? Pochmurno? Brzydko? POMALUJ ŻUKA! :D
Ekipa z zielonego dzipa ogłasza ogólnoświatowy konkurs na pomysł pomalowania Żukiety!
Do wygrania atrakcyjne nagrody nierzeczowe!( darmowy bilet na wybraną podróż Żuka? Szalona impreza w stylu retro ze znajomymi z objechaniem wszystkich klubów w mieście? WSZYSTKO jest możliwe… :D) Korzystając z przymusowego garażowania (brak dowodu rej. :D) i wolniejszej chwili rozwiewamy jesienna słotę. 
Co trzeba zrobić?



-pobierz plik (POBIERAM)  (nie musisz mieć konta) szkicami żuka spakowanymi RAR

-myśl, maluj, smaruj, rysuj!!!  Uwolnij pokłady swojej kreatywności, nawet najbardziej odjechane pomysły będą brane pod uwagę!

-malowanie w stylu  hipisowskiego busa, wielka jeżdżąca Biedronka,  samochód serferów?
Czemu nie?! Wszystko zależy tylko od Ciebie! :D

- wyślij pomalowane szkice (w paincie, kredkami, photoszopem, wyklejanki, wycinanki…  jak tylko dusza zapragnie:D) na adres ALEgdzieJESTESMY@gmail.com


Rozstrzygnięcie konkursu  już 09.12.2011


TERMIN NADSYŁANIA PRAC MIJA W MIKOŁAJKI (06.12.2011r.)
Jury konkursu będą stanowić przypadkowe osoby złapane na ulicy :D (a tak naprawdę ekipa z Bałkańskiego Pościgu)

ZAPRASZMY DO WZIĘCIA UDZIAŁU! :)

 Nie zapomnijcie o niezapomnianych nagrodach nierzeczowych ! :D 





Dodatkowe zdjęcia   (POBIERZ) 


W związku z zachowaniem anonimowości zgłoszeń osoba z poza jury ponumeruje i przedstawi bez maili propozycje. 

niedziela, 30 października 2011


Może morze? :D 
Wycieczka dzieci z Oddziału Leczenia Chorób Alkoholowych  
  Trasa 840km, 42 zł/ os gaz LPG i 37,5 zł/ os mandatu :D


Akademik :D

Okej, rok akademicki swoja drogą, a studenci swoja drogą do… Władysławowa! Cel: kuter i łowienie ryb, czas drugi weekend października, załoga: 8 chłopa. Wyjazd 9 rano, dolanie oleju do skrzyni biegów, kontrola silnika i w drogę! Pierwsze problemy już w Warszawie, omijamy zjazd na Gdańsk, trafiamy w remonty i o mało nie rozjeżdżamy skuterowca ( nie, nie, wcale   niespecjalnie ;D).  Jesteśmy na stacji benzynowej, kawka, jedzonko. Wyjeżdżamy  i bum! w dziadowski samochód. U nas lekko wgięty zderzak, u faceta leciutko drzwi. I chce od nas 1500 zł, a stał na zakazie zatrzymywania! Wzywa policje, która pojawia się dopiero po 1,5 h (w międzyczasie niemiły pan zdążył przeliczyć ile osób jest w Żuk, pozaglądać, poniuchać... ). Pieski od razu wiedzą , kto jest winny i na pytanie czy to tak ładnie stać na zakazie odpowiadają „ a my widzieliśmy (bzdura, ich tam wcale nie było!), że ten pan dziad stał tam 59 sek. A na tym znaku można się zatrzymać do 1 min”. A w radiowozie(po obejrzeniu wnętrza Żuka) do  kierowcy mówią : „Chcecie być tacy old schoolowi? Fajni? To MY was załatwimy !” i zabierają dowód rejestracyjny, a na dodatek sugerują oddanie Żukiety na złom!  (ehh… ta zazdrość :D) Oficjalne powody? Wycieki płynów eksploatacyjnych (3 krople na kostce nadmiaru oleju ze skrzyni), brak zbieżności kół (stwierdzone na oko) i luz w kierownicy ( sami przyznali, że wiedzą  iż jest to wada konstrukcyjna Żuków ). Smutne ale prawdziwe, po przejechaniu całych Bałkanów i wielu kontrolach służb mundurowych to Polska policja zabrała dowód 40 km od Warszawy :/.  A do tego 300 zł mandatu i 6 punktów karnych i  zakaz dalszej jazdy. Wszyscy w psim nastroju, szybka narada. Kilka telefonów, dowiadujemy się, że zanim wbija do bazy nasz brak dokumentów minie ok. 3 dni! :D Więc… JEDZIEMY DALEJ! 
Stłuczka stłuczką, ale nic nasz nie powstrzyma:D
I znów wesoło, w Ciechanowie bierzemy radio CB by unikać kontroli. Zawijamy na chwile do Niedzicy, i oczywiście wszystkich możliwych Tesco po drodze ;D.  W rezultacie, po minięciu Trójmiasta, zasuwamy w gęstej mgle, o 2 w nocy, 110km/h, bo akurat było z górki i oszczędzamy paliwo. Większość śpi. Ok. 3 jesteśmy we Władysławowie. Odnajdujemy remizę w której mamy nocować i parkujemy nasze OSP Kołki :). Część idzie spać, reszta na disco! Oczywiście nie mogło się obyć bez bijatyki i mordobicia. 
Nasza łupina :D Jastrząb D
W porcie cała ekipa pojawia się o 5.45. No może prawie cała, bo okazuje się, że brakuje jednej osoby i nikt nie wie gdzie się zapodziała. Nie odbiera tel. więc wypływamy w 7 osób (okazało się że spał poza remiza, ale niewiadomo dokładnie gdzie :D ). Jest zimno, mgła osiada na włosach i całym ubraniu. 

Gdy tylko wypływamy z portu, zaczyna się bujanie. Nasza łupina zaczyna podskakiwać 2 m w górę i w dół!  Pojawiają się pierwsze oznaki choroby morskiej. Na pełnym morzu jest jeszcze gorzej. Moment kulminacyjny był ok. dwóch godzin po wypłynięciu. Wszyscy zieloni.  Jednak tylko jedna osoba, z zielonego zrobiła się biała, czerwona i postanowiła trochę pozanęcać przez burtę :D. Gdy statek zatrzymuje się na łowisko z bujania podłużnego przechodzi w poprzeczne i wychyla się tak, że woda prawie przelewa się przez burtę, jest naprawdę ciężko z wędką w jednym reku , druga trzymając się barierki  utrzymać się na pokładzie.

Pierwszy dorsz na pokładzie!
 Pojawiają się pierwsze ryby na haczykach, a na dodatek wychodzi słońce. Wynik : po 10 h na statku, 25 dorszy w misce i jeden trup (wciąż zmieniający kolory twarzy) w kajucie :D. Powrót do portu to już zupełny chill - spanie na pokładzie , wygrzewanie się w słońcu, podziwianie widoków.
Chill
Jemy obiad i żegnamy Władka. Droga powrotna miała być szybka, łatwa i przyjemna. Dwóch kierowców, jazda w nocy bez korków, muzyka gra (słuchaj), kula się kręci … Ciemna noc, roboty drogowe ciągną się od dobrych 15 km, wszystkie stacje benzynowe pozamykane, a w Żuku zaczyna brakować gazu… O, jest znak!:)  „Orlen 35 km” :/ . Próba przełączenia na benzynę nic nie daje (skończyła się już dawno), Żuk ledwo wdrapuje się na pagórki, gdy już nie daje rady- wysiadają wszyscy i pchają do szczytu, wskakując jak zaczyna z nich zjeżdżać :D. Wreszcie Żuk całkiem odmawia jazdy.  Stoimy w ciemnym lesie, z rzadka przejeżdża jakaś ciężarówka. Sytuacja beznadziejna, przez radio CB nikt nas nie słyszy bo nadawanie jest zepsute.  Wreszcie udaje się odpalić na resztkach benzyny! Wszyscy ładują się z prędkością światła i jedziemy dopóki wystarczy! Wreszcie jest, stacja !  Tank full i w trasę :D Jeszcze po drodze śmiejemy się  z sytuacji- stoi patrol, który zabrał nam dowód, jedzą wczesne śniadanie. Cisza… 4 rano... Wspominają i śmieją się jak to załatwili na cacy biedne studenciny. A tu nagle po drodze przed nimi przejeżdża z prędkością 110 km/h ten sam zielony Żuk! :DDD BRUUUUMM!  Na szczęście była to tylko wymyślona scenka. O 6 rano jesteśmy cali i zdrowi pod akademikiem :D

Koszty:  42 zł/ os gaz i 37,5 zł/ os mandat (dzięki chłopaki;D)

wtorek, 25 października 2011

PEŁNA Bałkańska RELACJA
Podróż życia? Niee… Jeszcze ŻYJEMY! :D

Skąd/ dokąd
Czyli kierunek Bałkany osiągany Żukietą

7.08.2011 Niedziela
Spotkanie w Lublinie, cel wyznaczony -SERBIA (jak sie okazalo, może nie zupełnie ten kraj:D) , pamiątkowe zdjęcie pod zamkiem. Spojrzenia ludzi, których mijaliśmy- bezcenne. (czekamy na 2 busy, w pierwszym BĘBENEK, w drugim klucze do mieszkania) 
(kliknij aby powiekszyć)
                   Ok. godziny 22 ruszyliśmy - kula, bimber, muzyka- rock’n’roll.
(kliknij aby powiekszyć)
  Przymusowy nocleg na parkingu w okolicach Rzeszowa. Żyd położył się pod Żukietą, co zostało skomentowane: ,,eee!!! nie leż tam, bo będę myślał, że kota przejechałem”.
  Edith & Czeczen położyli się najpierw w mrowisku, potem na asfalcie, potem deszcz wymusił na wszystkich powrót do macierzy (Żukiety). Ale to nie był koniec atrakcji. Poza wbijającymi się z każdej strony częściami bagażu i niemożnością wyprostowania nóg doszły nieartykułowane dźwięki z źródła: Żyd. Mlaskanie, marudzenie, gadanie, lizanie szyb. Za to Pakuła rano jak nie miała już z kim rozmawiac, mówiła do... KRZAKÓW! :D istny dom wariatów!!!  
Rano szybkie śniadanie, nowe kreacje i w droge!


  
8.08.2011 Poniedziałek
Okazało się że jest ,,mała” szczerba na pasku od alternatora, więc po drodze do Rzeszowa najbardziej wyczekiwanym widokiem był sklep motoryzacyjny.
Kolejny przystanek- sklep: łożyska, paski klinowe, następny - komisariat policji- badanie alkomatem potencjalnego kierowcy :D. I jest sukces!!! Przynajmniej jedna osoba jest zdolna by prowadzić ;)



I nawet Wiolettcie minął kryzys (poważnie rozważała możliwość ucieczki z tego wagonu śmierci w Bieszczady).
Kolejny przystanek- to, że pasekklinowy się zmieniło, to nie zwalnia z obowiązku naciągnięcia tegoż

Przejście ze Słowacją w Barwinku niemal niezauważalne, gdyby nie wielkie dziury na drodze.
Tuż za przejściem. 
Trzeba to uczcić- bar Pesič – pizza, piwko, kofola , przemiła obsługa.


Kolejny przystanek- naprawa układu chłodniczego od gazu. Coraz cieplejszy klimat gdzie uderzamy zobowiązuje.
Panuje ogólny luz:)
Wieczorem dojechaliśmy w pobliże granicy z Węgrami (za Koszycami). Gaz LPG do pobliskiej stacji mieli dowieźć rano, zatem noc spędziliśmy na gliniastym, mokrym rżysku do którego prowadziła pierwsza lepsza polna droga (albo strumień, zależy jak na to spojrzeć:D)
Przestronny 5 osobowy camper + jedna sztuka spiąca na dachu :D



9.08.2011 Wtorek

Pobudziliśmy się połamani mniej lub bardziej. W dole płynie rzeczka, na horyzoncie góry...idylla!:D
 ,,Żuka skręciłem, ale tego to za cholerę nie dam rady” – powiedział Żyd próbując zrobić skręta z tytoniu :D
Pchanie  Żuka nr.1
 
 Niebawem wjechaliśmy na Węgry. To był znak, że trzeba przerzucić się na wino;)

Po drodze parę przystanków technicznych, jakiś strajk zapłonu, ale jak na razie Żukieta nie potrafi zagiąć naprawców.
Żyd udziela ślubu i przemawia do Budy i Peszta. 
 
 Budapeszt. Zostawiliśmy transporter pod Cytadelą i spacerek na Zamek Królewski. Dokumentacja fotograficzna mówi sama za siebie + Żyd wygrzebujacy kase z fontanny a nastepnie przestraszony uciekajacy na widok homoseksualisty lub kogoś w typie Emo dostarczył duuużo śmiechu:D
  Przypadkowi przechodnie             Nikotyna break :D                       Panorama Budapesztu.
(kliknij aby powiekszyć)
Późnym wieczorem ruszyliśmy nad Balaton. Po drodze 3 kontrole policji- 1 zapytał czy Polaki i puścił dalej, 2 juz chciał dokumenty i paszporty, ale niczego się nie czepił, 3 to totalny luzak, przejrzał paszporty z przyzwyczajenia chyba tylko. Swoją drogą to nie ma się co Panom w mundurkach dziwić jak zobaczyli COŚ zielonego z Polski z migającymi w środku światełkami emitujące miłą dla ucha muzykę ( link -->POSŁUCHAJ :D)  i podejrzanie kręcące się po okolicy studenciny. Każdego ciekawość by zżarła.
                                                   Bałkano DISCO! :D
 
 Z tego kręcenia się w poszukiwaniu najpierw campingu a ostatecznie krzaków znaleźliśmy ok. 2giej w nocy śródpolne zadrzewienie w otoczeniu rozległych pól kukurydzy, w sąsiedztwie soczystych już winogron rosnących w malowniczych winnicach (mniam:D ). Rano okazało się nawet, że mamy widok na Balaton niczym w 5 gwiazdkowym hotelu (w nocy mieliśmy ich na niebie ile zechcemy :D)
 
10.08.2011 Środa
Obudziliśmy się jakoś koło południa, ludzie już dawno w winnicach pracowali. My dopiero dawaliśmy znaki życia w namiotach, które pierwszy raz udało nam się rozbić. Przed wyjazdem obowiązkowo rytualne już grzebanie się w Żuku - tym razem kontrola zaworów. Towarzyszyły temu kłótnie o to czy Żyd będzie prowadził, ale skończyło się tak, że znalazł gdzieś kawałek wina, które piliśmy do śniadania i było po sprawie.
Balatonszemes – czy jakoś tak nazywała się miejscowość, gdzie w warunkach cholernego wiatru, średniej temperatury i przeciętnego nasłonecznienia wykąpaliśmy się w wodzie sięgającej w porywach do pasa:D Pierwsze użycie płetw! (w wodzie do pasa) Najważniejsze, że był darmowy dostęp do pryszniców w okolicy plaży!:D
 Oczywiście spotykamy rodaków z Czestochowy (serdecznie pozdrawiamy małego Bartka) którzy fotografują się z Żukiem:D
Wstepujemy na park maszyn wojskowych gdzie parkujemy, oglądamy, podziwiamy, a tu nagle inni ludzie oglądają... naszego Żuka jako jeden z eksponatów ! (z Wioletta w środku) :D 
 Pierwszy ciepły obiad- restauracja Rudolf – gorąco polecam. Właściciel gościnny, otwarty, można płacić prawie wszystkim i jeszcze daje po kieliszku węgierskiej brzoskwiniowej wódki za free :D
Nocą dotarliśmy do granicy chorwackiej. Celniczka z trudem powstrzymała śmiech na nasz widok. Zapytała czy mamy alkohol i dragi, po czym zajrzała do naszego zasyfiałego bagażnika. No ale pojawił się problemik- zapytała gdzie jedziemy. No jak to gdzie- gdziekolwiek:) Jeszcze niedawno nie wiedzieliśmy do jakiego kraju jedziemy (pierwotnie myśleliśmy o Serbii), a ta się pyta gdzie. Odpowiadamy: ,,Gdziekolwiek”, celniczka wymaga uszczegółowienia. No to: wybrzeże. I to jej było mało. Ech z tymi babami, wszystko muszą wiedzieć ;) Rzutem na taśmę Turkey zaświtało w głowie, że mają tu takie miasto jak Split . Celniczka grzebie w papierach, grzebie... (ocho kłopoty) i przynosi... mapę! :D (która nota bene była bardzo trafionym prezentem) – zielone światełko i ruszyliśmy na podbój Chorwacji ! :D
No i podbiliśmy- przydrożny śmietnik w lesie. Nocleg przymusowy (mechanik był zbyt pijany by naprawić awarie:D)
                                                 


 Nasz śmietniko-nocleg :D
11.08.2011 Czwartek

      Wypłaciliśmy parę kun (jakże wdzięczna nazwa do różnorakich skojarzeń i wizualizacji związanych z tymi zwierzątkami) i na Ožujsko marsz! (ledwie 4,2 %) :/

Pierwsze górskie podjazdy. DRIM TIM na prowadzeniu; Żyd prowadzi , Turkey pilotuje, reszta śpi… TAK! Więc czas na skrót! Wybierają drogę przez wsie, która staje się coraz węższa, i węższa... a w końcu kończy się szlabanem :D
Kozice :D
Wreszcie upragniony widok, Adriatyk!!! Widok na morze rozciąga się z wysoko położonej drogi. Na horyzoncie widać małe wyspy i stateczki. Muzyka na full, tańce, wszystkim się japa cieszy. Wioletta pstryka zdjęcia na lewo i prawo.

Pierwszy raz czujemy, że wyprawa może gdziekolwiek dojechać. Dotarliśmy nad chorwackie morze! Dwa pasy i przepaść nie dają szansy na wyprzedzanie wiec jedziemy jako pierwsi a za nami samochodowy orszak weselny :D


 Zaczyna się droga śmierci, którą zdecydowaliśmy się przejechać. Ciągnie się wzdłuż wybrzeża Adriatyku, więc piękne widoki gwarantowane.  Przejechać ją (i przejechał cała ) jako punkt honoru stawia sobie Żyd. Zatrzymujemy sie na pierwszym normalnym campingu w miejscowości Selce.

Wieczorem porywamy Prywatna Platformę Adriatycką ( pływające coś, pokryte wykładzina podłogowa do którego w dzień cumowane są motorówki ciągające ludzi na spadochronach). Pijemy wino, skaczemy do słonej wody, a przepływający statek–disco zapewnia muzykę. Tańce na platformie przyciagają uwagę ludzi z brzegu, zbiera sie mała grupka gapowiów (napewno obstawiali czy powpadamy do wody :D).

Ogół stwierdza ze woda jest za słona. Jest decyzja- idziemy na miasto się zabawić!  (i mamy cały parkiet dla siebie!) 

12.08.2011 Piątek
Do godziny 12 trzeba było wyprowadzić się z campingu. Zbieramy manele i w drogę! Podziwianie pięknych widoków przerywa zdechlakowatość silnika w Żukiecie. 
                                                "Wymieniać altrenator, nie wymieniać..."
Diagnoza- brak ładowania i koniec prądu w akumulatorze. Zatrzymujemy się i najpierw podziwiamy widoki a część ekipy (Edith, Wioletta i Czeczen) wędruje w pobliskie góry (miny? JAKIE MINY?! :D ). Mechanik zabiera się do pracy :D No może nie zupełnie.., wyleguje się na słońcu a potem idzie spać, budzi się, obchodzi Żuk, zagląda do silnika i dalej spać. W międzyczasie podjeżdża pomoc drogowa z napisem „KARAMBA” :D Na szczęście nie po nas. Tak upływa nam w sielskiej atmosferze 3 godziny. Usterki nie da się zlokalizować- wymieniamy alternator? Jeszcze jeden przegląd. Winny okazuje się włączony przełącznik od dodatkowej elektrycznej chłodnicy, gdzie jednak wiatrak stoi i dlatego zjada cały prąd. Wyłączamy przełącznik,  wymieniamy bezpieczniki, odpalamy na pych :D i w drogę! 
Wieczorem spotykamy opuszczoną fabrykę. Zatrzymujemy się na uzupełnienie zapasów. I tu zaczyna się akcja! :D Ktoś gdzieś kupił 5 litrowy baniak winka (Edith?:D), ktoś zdecydował że śpimy na skalistej pustyni, ktoś powiedział (Wiola?:D)  „My idziemy na pustynie śpiewać Maanam… ” . „- Ok, ale wyjeżdżamy rano o 8!”.  Część śpi w żuku, część pod gwiazdami. Ranek, śniadanko zjedzone a ekipy śpiewaczy wciąż nie ma… No nic, czekamy… 9 rano nie ma, 10 nie ma… Słońce wznosi się coraz wyżej, siedzimy w ostatnim skrawku cienia, bankowo nie da się już spać więc gdzie są śpiewacze? Zachowujemy spokój, dzwonimy- wszystkie telefony, dokumenty, śpiwory zostały w żuku. Siedzimy, Turkey grzebie patykiem w ziemi :„O łuska, o kolejna, o jeszcze jedna...”.  Żyd na to : „Od kałasznikowa”. Uzbierała się tego niezła kupka, rozglądamy się po okolicy. Są tu tylko niskie cierniste krzaki i opuszczone ostrzelane domy tak jak by ktoś opuścił je wczoraj. W środku walają się dziecięce buty, porozwalane szafy, wyposażenie domu… Całość sprawia lekko przerażające wrażenie... A miłośników Maanamu ciągle nie ma. 

T: Może na jakaś minę wleźli... ?

P: EEE... nieee... było by słychać  HA HA HA!  :D 
Pustynna chata.

11 godzina, ani widu ani słychu. Słońce ostro smaży. Wypaliliśmy już wszystkie papierosy udając Szerloka Holmes’a  i Watsona. Żyd znajduje winogrona, figi, migdały w jednym z opuszczonych ogrodów. Najadamy się bakaliami i dalej snujemy teorie spiskowe. O godzinie 13 szukamy numeru do ambasady, 14… 14.30  dzwoni telefon Edith, dziwny numer, odbieramy. Głos w słuchawce „  I have your friends” z dziwnym akcentem. Oho! … trzeba będzie płacić okup.  W słuchawce dalej odzywa się Edith, stwierdzając, że są w Bencovik (miasto oddalone o 12 km!), na przystanku autobusowym i nie wiedza gdzie stoi żuk. Pakujemy się i jedziemy po nasze zguby. Zastajemy wygłodzone, zmęczone twarze, nic nie mówiące, praktycznie od razu zasypiające. Dopiero po dłuższym czasie dowiedzieliśmy się gdzie podziewała nasza schola . A mianowicie, po wypiciu wina i prześpiewaniu wszystkich piosnek ulubionego zespołu spostrzegli niespodziewanie, że jest noc, pustynia, i nie wiedzą gdzie jest Żuk. Drogę powrotną znał Czeczen, ale dziewczyny wiedziały lepiej, wiec plątali się po pustyni przez całą noc ( przechodząc bliżej lub dalej koło żuka, którego nie było widać w nocy). Rano, gdy pojawiła się rosa i zimno, chór postanowił rozpalić ognisko. Niespodziewanie, pojawiła się policja.

Police: „Are you drinking something?”

Czeczen: „No”

(wyciągnęli alkomat)

Czeczen: „Maybe a little bit” :)).

Wynik był, wiec Schola siup(!) do radiowozu (cudzoziemcy, brak paszportów, jakichkolwiek dokumentów, 5 rano z ogniskiem przy drodze).

Ale okazuje się, że policja jest tam serdeczniejsza niż w Polsce i zawieźli ich na przystanek busów do miasta ale gdzie tu jechać jak się nie wie gdzie jest !? Ale wszystko dobre co się dobrze kończy! :D

Ostateczny wniosek - jak idziesz na spacer to bierz ze sobą śpiwór. :)
 Mieliśmy w ten dzień obejrzeć Park Narodowy w Krka ale byliśmy tam na godzinę 17 a bilety były kosmicznie drogie więc odpuszczamy. Ale bungee odpuścić nie można!:D
O Holender ! Latający Turek :D
Wieczorem omijamy Split (jednak nie oszukaliśmy Pani celnik :D). Na obwodnicy kontrola oleju w skrzyni biegów. Reszta podjada (Pakuła), pali papierosy(Wioletta&Edith), lub gra na gitarze (Czeczen) :D

13.08.2011 Sobota

Pod osłoną nocy kończymy trasę śmierci. Kieruje Żyd, pilotuje Turkey<DRIM TIM> (podsypiając i budząc się na każdym zakręcie, uderzając nogami w podłogę jak w pedał hamulca  z myślą „Zasnąłem, zasnąłem!!! A przecież kieruje!!!” :D). Reszta śpi. Kolejny wspaniały fortel uknuty przez mniejszość narodowa - wywieziemy ich do Bośni! Żegnamy Adriatyk, po ok. 150 km mijamy znak graniczny. Zatrzymujemy sie na stacji, tankownie. Obudzona ekipa nie może uwierzyć, że jesteśmy w Bośni. Kilka km dalej kontrola graniczna, mili celnicy, wszystko bez przeszkód- nawet wiedzą co to za samochód.

Jest ok. północy. Wjeżdżamy do kraju w którym jeszcze niedawno walczyli ze sobą Chorwaci, Serbowie i Bośniacy, a teraz mieszkają obok siebie. Czy jest bezpiecznie? Zmiana kierowcy, parę km dalej zaczyna jechać za nami golf II (choć jedziemy 60 km/h a nie ma żadnych ograniczeń). Na przedniej podsufitce pojawia się 2 razy czerwony znacznik laserowy jak z broni. Jada za nami kilkanaście kilometrów. Golf wyprzedza nas tuż przed wjazdem do pierwszej miejscowości. O co chodziło? Raczej strach schodzić na pobocze za potrzebą. (miny) Na murach napisy nacjonalistyczne, o 1 w nocy, mijamy samochody z ludźmi, wystającymi przez okna flagi narodowe. W większej miejscowości, przy głównej szosie, są dyskoteki tak głośne, że  nawet przebijają się przez rzężenia Żuka. Jedziemy do Medziugorie ( miasto znane z objawień Matki Boskiej), w całości zamieszkane przez Chorwatów. Znajdujemy camping i wreszcie idziemy spać. 



Żaden camper nam nie podskoczy


Rano wychodzi na jaw brak Żyda w obozie. Jemy śniadanie, pakujemy manele i czekamy. Czekamy... Zostawiamy kartkę ("Czekaj na nas głupku jeden") i idziemy zwiedzać. Spotykamy zgubę wracającą z kościoła. Jest mnóstwo Polaków, wszechogarniająca komercja. Wizerunki Maryi wszędzie (poduszki, zagłówki, koce) i gwóźdź programu - Żyd kupił zapalniczkę z Matką Boską. Pijemy po piwku i spadamy. Żyd odpala cygaro, które miał na specjalna okazje- najdalej oddalony od Polski punkt wyprawy.
Żydowskie cygaro.
Prowadzi Czeczen, pilotuje Edith. Przy wyjeździe widzimy 3 autostopowiczki (serdecznie pozdrawiamy!) więc  zatrzymujemy się. „Do you speak polish?”-  pytają.  „No jasne!:))”. Wiec porywamy! Ale niestety - po 400 m okazuje się, że jadą w przeciwna stronę. Wiec częstujemy czym chata bogata, żegnamy się i jedziemy dalej.

(kliknij aby powiekszyć)
Droga kręta, bez barierek przy przepaściach. W dole często można zauważyć wraki samochodów. Czeczen doskonale daje rade!  Kolejny przystanek Mostar.
Wioletta je (obejmuje?) kebeba w Mostarze :D

Miasto malowniczo położone w dolinie miedzy wysokimi wzgórzami. Okrutnie zniszczone podczas wojny, gdzie nie spojrzeć przestrzeliny, ślady po kulach. Wchodzimy na słynny most i… spotykamy 3 inne autostopowiczki z Polski! Jadą z nami do Sarajewa.
Jeszcze tylko skok Ikara Mostaru ( ze 30 m do wody, podobno ćwiczą do tego całe życie i każdy mężczyzna tam mieszkający powinien to zrobić). 
Malacz w Mostarze.
 Po drodze pierwsza większa słodka woda! Długo się nie zastanawiając wskakujemy do cieplutkiej, przejrzystej jak woda… wody! :D

(kliknij aby powiekszyć)
Podczas jazdy oczywiście śpiewamy miejscowe piosenki nie rozumiejąc ani słowa, ale każdy bawi sie wyśmienicie :D Do Sarajewa dojeżdżamy ok. 2 w nocy. Miasto jeszcze tętni życiem. Miłe powitanie na widok Żuka i pytania „Do you want some drugs?”. Grzecznie dziękujemy i idziemy zwiedzać starówke. Znów widać ślady po pociskach, spalone domy. Ale pełna Europa- wszędzie przyjmują karty kredytowe, dużo policji.  A to zdjecie uratowało Żydowi tyłek. Żuk stał koło tego meczetu, gdy podczas powrotu sie zgubił, podszedł do taksówkarza, pokazał zdjecie i zapytał o droge :D


Jedziemy na nocleg.
14.08.2011 Niedziela

Jak wybieraliśmy miejsce na nocleg? A jak zawsze, jechaliśmy boczną drogą, zaglądając w jeszcze bardziej boczne drogi :)). Podjazd był morderczo długi, kontrolka ciśnienia oleju wskazywała, że nocleg jest już blisko :D (przymusowe zatrzymanie z powodu przegrzanego silnika) Ale cóż począć mają biedni podróżnicy, gdy we wjeździe na wszystkie boczne drogi stoją tabliczki z trupią czaszką i napisem „UWAGA !!! MINY!!!”. Wreszcie jest! Szeroki równy plac. Ani jednej tabliczki o minach. A, że to był stary kamieniołom przy drodze.... o tej porze nie miało już większego znaczenia. Część spała w namiotach, w tym nasz miły autostop, część w żuku, a Żyd położył się na dworze, na karimacie. Słysząc w nocy spadające kamienie z osuwiska nasuwały się myśli „Żyje, nie żyje?”. W godzinach rannych pojawiła się chorda psów/ wilków które beztrosko biegały po kamieniołomie. I znów myśl „ Żyje, nie żyje? Aaa w sumie nieważne, przynajmniej nas nie zeżrą :D”. Rano budzi nas trzęsienie ziemi. A nie, to wielkie wojskowe ciężarówki sunące pod górę. Podobno wyżej jest międzynarodowa baza wojskowa- woleliśmy nie sprawdzać :).
Wioletta stawia swe domy na skale!

Żyd (jednak przeżył) pierwsze zdziwione słowa skierował w stronę autostopu: „ To one jeszcze nie uciekły?!”.  Jemy śniadanko, słońce już ostro smaży więc zwijamy się. W Sarajewie żegnamy się z autostopem. 
Podjadamy, zwiedzamy Aleje Snajperów i  ruszamy w kierunku 100 metrowego wodospadu Skakavac.  Wyjeżdżamy z miasta. Prowadzi drim-tim mniejszości narodowe (Turky & Żyd). Jedziemy, jedziemy „o autostrada, nie nie nie, cofamy!”. Nie da się, płacimy :(. Zrobiliśmy 60 km koła i… jesteśmy znów w Sarajewie. Ale szczęście nie opuszcza Żuka, obok nas przelatywał akurat SUPERMEN!


  Spodziewaliśmy się dużego znaku, do dużej atrakcji turystycznej. Po dokładnym rozeznaniu przez Czeczeńca (znanego SUPERMENA), dowiadujemy się, że powinniśmy skręcić w wąska dróżkę między domami. Pierwsze podjazdy miały ze 30 stopni,  ale żuk dał radę. Zagotowała się woda w układzie chłodzenia. Pod sklepem mówią nam, że „jeszcze tylko 4 km ale asfalt się kończy”. Edith & Czeczen decydują się iść pieszo. Reszta, umursana po same uszy ochoczo wcina arbuza (30 gr za kg!:D). Droga robi się szutrowa i naprawdę wąska, podjazdy są tak strome, że załadowany żuk wyrzuca spod tylnych kół kamienie. Sprzęgło na ostrych zakrętach zaczyna się ślizgać. Kolejny postój na mijance, studzimy wodę. Kierowca zaczyna wątpić czy w ogóle się wtoczymy. Ale  to bez znaczenia- i tak nie ma się gdzie zawrócić. Z lewej skały, z prawej przepaść :/. 

Wreszcie z wrzącym silnikiem zataczamy się do Niby-baru ( starej szopy z powiewającymi prześcieradłami jako tymczasowy dach na tarasie, z bardzo gościnnym właścicielem Dragonem). Ok, ekipa w komplecie- ruszamy jeszcze ok. 6 km na butach do wodospadu. Po drodze opuszczone domy, ostrzelane ściany, łuski po pociskach leżące na ścieżce.


Ale widoki zapierają dech w piersiach! Wszędzie jest zielono, powietrze rześkie, cicho i spokojnie a to tylko 15 km od stolicy! 


Odnajdujemy wodospad, jest naprawdę wysoki a przepaść na która weszliśmy „by się lepiej przyjrzeć” nie jednego spadochroniarza przyprawiła by o mrowienie w nogach :D
(kliknij aby powiekszyć)
Cześć ekipy idzie do stóp wodospadu, reszta wraca. W drodze powrotnej zastaje nas zmrok. Wiec idziemy przez bośniacki las, po nocy, mijając tablice upamiętniające poległych w tym miejscu żołnierzy. Ani żywej duszy.
"Ne zaboravi" - nie zapomnijcie
Na skraju lasu czeka nas niespodzianka. Ze wzgórza widać panoramę rozświetlonego Sarajewa. Edith (zginęlibyśmy bez Niej jak te rude myszy) załatwiła, że możemy spać gdzie chcemy na łące otaczającej Niby-bar. Więc kładziemy się na trawie pod niesamowicie rozgwieżdżonym niebem (nawet w Bieszczadach widać mniej gwiazd).  
15.08.2011 Poniedziałek
Niby-bar rankiem.

Spanie na łące jednak nie było zbyt dobrym pomysłem, była bardzo stroma i kto na niej spał stoczył się niezły kawałek w dół. Ok. 7 rano budzą nas krzyki.. w języku angielskim! Część ludzi zaspana ( w nocy zabytkowy biały mercedes klasy S szalał po drodze i nie dawał spać :D) rozpoznaje, że chodzi o ludzi z „hippie bus”. Okazuje się, że w „służbowym” samochodzie Niby-baru skończyło się paliwo,a trzeba było podjechać kilometr w dół po kolegę. Spisek w obcym języku (ang.) uknuła PAKUŁA! Ok, zaspany Turkey rad nie rad przełącza na benzynę Żukietę i już po chwili mkniemy w dół. Dziewczyna cały czas gada po angielsku ( w Turcji nie uczą tego języka :D). Wychodzi na jaw, że wcale nie jedziemy kilometr, tylko do samego Sarajewa. Okej, pełen czilałt, słuchamy ukrain folk ska. Podoba się. Jest kolega, kręcimy się chwile po mieście, załatwiamy kilka spraw, włączmy Blondie - One way or another  i już lecimy z powrotem w górę. Dziewczyna caałą drogę przekonuje, że w zamian  za przysługę i pomyślne załatwienie sprawy, na górze będzie „big brejkfast for ju, and jor freinds and wonewer ju want!”. Żuk na benzynie idzie jak zły. Na górze Żukowa ekipa wypatruje zielonego pudła mając czarne myśli. A wcześniej została przywitana slowami „Welcome beautiful people!” przez stałych rezydentów baru :D Wiec po powrocie mamy brejkfast.

To co się tam wydarzyło można tylko nazwać Śniadaniem u Kustoricy i należy ocenzurować. Nad głowami dach z białego prześcieradła lekko falującego na wietrze, dookoła rozciągają się piękne widoki, słoneczko świeci. Z  pożyczonej Żydowskiej mp3 leci Gorillaz-Clint Eastwood.  A przed nami siedzą ludzie w hawajskich koszulach i staromodnych okularach, bardzo dobrze mówiący w jez. angielskim. Okazało się, że jest wśród nich malarz. Wioletta jako dar przyjaźni Polsko-Bośniackiej podarowała mu koszulę z własnorecznie wykonaną Inskrypcją. A to wszystko to działo sie na wys. 1100m n.p.m w górach. 
              Żyd na skale.                                 Żukieta ( z Wioletta w środku) i Niby-bar z wysokości.
(kliknij aby powiekszyć)
Po śniadaniu wchdzimy na polecona góre Bucovik, stoi tam kierunkowy radar lotniczy VOR pod którym mooocno zainteresowana Pakuła cicho i niepostrzeżenie przycupła i... zasnęła! :D  
16.08.2011 Wtorek

Przy wyjeździe z Sarajewa zatrzymuje nas policja. Kontrola paszportów, dokumentów. Pies rusza kierownica i czując nadmierny Żukowy luz kierowniczy - stwierdza „ uuu… too much” Edith odpowiada „It's a normal in a polish car”. Policjant patrzy na ludzi z tyłu i z politowaniem macha ręka żebyśmy jechali dalej!:D

Noc spędziliśmy na DARMOWYM obozowisku nad rzeka (tyle wiedzieliśmy w nocy). Oczywiście nie mogło obyć się bez zagubienia. Zajeżdżamy na camping, jest decyzja. 

Pijemy szampana z Polski i robimy chrzest Żukiety. Bawimy się, oczywiście nieśmiertelny DISCO BOY na cały regulator, a tu nagle zauważamy, że nie ma Żyda. Ciemna noc, zero latarni, nowe miejsce. Poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Po ok. 2 h decydujemy się odpalać maszynę i mimo wszystko jechać go szukać. Okazuje się, że nasz starszy brat w wierze kulturalnie śpi na dachu :D. 

W międzyczasie zaprzyjaźniony szczeniak który błąkał się po parkingu, bardzo lubiący piwko, zdążył wytarmosić wszystkie dostępne karimaty. W nocy wbiegał na namioty a do wewnątrz jeszcze chętniej :D


Dopiero rano uderza nas piękno tego miejsca. Budzi szmer niewysokiego wodospadu (dla nas pralnia :D).  Jest to początek rezerwatu Zielenyj Vir w miejscowości Ołowo. Wokół las, spiętrzona woda idealnie nadaje się do kąpieli. Sezon latających pokrak otworzył Czeczen.

(kliknij aby powiekszyć)

Leeeniwie jemy śniadanie w słońcu (właściwie znalezione resztki jedzenia, zapomnieliśmy jak zwykle zrobić zakupy). Pada pomysł żeby zatrzymać się tu jeszcze na jeden nocleg. Niestety dla Edith kończy się urlop, a jeszcze Belgrad czeka! :D Plan na dzis: Jaskinia polecona przez Polaków(spotkanych w Niby-barze) - Ponjeraćka-Boganjska Pećina i Belgrad.

Kieruje Czeczen.

Jedziemy wąska drogą, na której roi się od ciężarówek. Odnajdujemy jaskinie oznaczoną lichym znakiem. Miejscowi podpowiadają drogę, idziemy wyschniętym potokiem. Jest zupełnie dziko, żadnych sklepów z pamiątkami, żywej duszy. Czyli to co tygryski lubia najbardziej!

Ściany staja się coraz bardziej strome. Żeńską część trzeba podawać z rąk do rąk na stromych progach. Wchodzimy do jaskini, początkowo po kamieniach starając się nie zmoczyć butów a potem na przypał w wodzie po kolana. Robi się zimnawo. 

  
(kliknij aby powiekszyć)
Turkey i Żyd wyprzedzają wszystkich niknąc w mroku (mieliśmy tylko 2 czołówki :)). Kolejny fortel „ Ej ,chodź ich nastraszymy, że strumień wezbrał”. Jednak chlupotanie nogami wody i zlewanie jej z 2 metrowej ściany nie przestraszyło reszty :/ Co najwyżej rozśmieszyło… Jaskinia kończy się niewielkim jeziorkiem o stromych ścianach niemożliwymi do pokonania (a podobno na końcu miało być TESCO?!) Piwko, papieros i wracamy. 

Skarpety suszymy na klapie od silnika- miny policjantów zatrzymujących nas do kontroli -   bezczenne:D Nocą ok.3 docieramy do Belgradu. Jest wesoło, Żyd krzyczy "LUDZIE, LUDZIE, do miasta przyjechał szmaciarz, szmaciarz przyjechał!" :D. 

Szukamy nocnego sklepu, ale ich jak na lekarstwo. W końcu znajdujemy jeden. Coś po swojemu tłumaczą, że alkoholu nie sprzedają. NIE to NIE! Idziemy do następnego- tam to samo. Ale na drzwiach wisi kartka, że od 22 do 6 rano nie sprzedają alkoholu! Cóż… Niezadowoleni idziemy szukać czegoś do jedzenia. Kierowca- Czeczen jest głodny. Po drodze mijamy olbrzymi tłum podążający w jedna stronę. „Ok., pewnie jakiś koncert był” i ignorując setki młodych ludzi, idziemy w przeciwna stronę. Następnego dnia okazało się, że na przeciwległym brzegu był... wieeelki festiwal piwa! 

A Żukowa ekipa poszła spać o suchym pysku… choć z widokiem na nocny Belgrad z pobliskiego wzgórza. :D
17.08.2011 Czwartek

Leniwy ranek, zmęczenie już daje we znaki. Piwo mają tu takie , że Czeczen wychlał 1,5 litra Jeleń w 30 min i dał się zrobić w JELENIA! Wcale nie klepie bo ma tylko 4 % ;). Rano dłużej lał niż te piwo pił :D 

Dziś znów jedziemy zwiedzać Belgrad.  Wczoraj odkręciła się dźwignia zmiany biegów, próbujemy znaleźć sklep lub nakrętkę. Turkey idzie do motoryzacyjnego- nikt nie rozumie po anglikańskiemu ani nawet po rusku. Wołają jakąś dziewczynę która zna więcej języków, ale niestety ona nie wie co to jest nakrętka:/. Pozostała tylko tymczasowa naprawa opaskami zaciskowymi. Jak zwykle ciężko znaleźć miejsce do parkowania. Zostawiamy Żukiete pod mostem :). Na dworcu PKS (:D) Wioletta kupuje bilet do Skopje, ponieważ my już wracamy, a jej się dopiero szwędacz i obieżyświat załączył. Do godziny 17 plączemy się po mieście. Z twierdzy Kalemegdan podziwiamy Dunaj i zostajemy zgonieni przez ochronę za maszerowanie po murach :D. Galerie sztuki - podziwiane przez szyby wystawowe, mały bazarek ze wszystkim. Piękna słoneczna pogoda. Leniwe piwko w centrum i… jest już ok. 17, a autobus do Skopje odjeżdża o 17.30. Szybko błądzimy, i jeszcze szybciej biegniemy z Wioletty plecakiem na dworzec. Okazuje się, że autobus jedzie z jeszcze innego dworca. Jeszcze szybciej próbujemy się rozpytać gdzie on jest. I już najszybciej, na pełnym gazie zabiegamy przed bramki ,szybkie pożegnanie i nasz Didżej został wyekspediowany do Macedonii. Szybkie spojrzenie przez ogrodzenie, i jest - Wioletta wsiada do autobusu.  Jeszcze tylko wysyłamy kartki do Polski i zbieramy się.

Zaplanowana trasa na dziś – z Belgradu przez pół Serbii i całe Węgry. Problemy zaczynają się na granicy. Podjeżdżamy do końca kolejki. Żyd budzi Turkey'a ok. godziny 2 w nocy „Ty, wstawaj! Twoja rodzina chce nas okraść!!!” .Turkey się budzi i widzi powsadzane głowy i ręce przez otwarte szyby „kuritie?! Cigariety?! Dajtie dajtie!”. Pozamykaliśmy okna i drzwi, ale już ekipa 10 Rumunów próbuje dobrać się do bagażnika. Nie dali rady, przerzucili się na inny samochód. Więc czekamy sobie spokojnie 2 godz. na odprawe. Nooo może nie zupełnie na spokojnie- Żyd urywa wajche od hamulca ręcznego. I trzeba gasić samochód na biegu, żeby się nie wtoczyć w inne samochody. Ale cóż to! 100 m przed granicą Żuka nie można zgasić, przełącznik nie działa !:D Stoimy jak te łosie z włączonym cały czas silnikiem, wskazówka od temp. zaczyna unosić się w kierunku czerwonego pola... Wjeżdżamy na odprawę, Pani ze straży granicznej zagląda przez okno, wraca do kanciapy i śmieje się z naszej kuli z kolegami. Celnik jak nas zobaczył, odwrócił głowe i ze zrezygnowaniem powiedział „Ziuuuk”:D Każe zgasić silnik, na co Żyd: „We have problem with battery”. Urzędnik tylko pokręcił głowa. W bagażniku zobaczył Dżambe. I od razu inna rozmowa ,że studenci z polski, że wyprawa na bałkany itp. więc uśmiech i „Good luck!” I już Europa!
18.08.2011 Piątek

Wjeżdżamy na Węgry. Turkey prowadzi tak, że od nadmiaru kawy na wpółprzytomny zaczyna jeździć dookoła jednego komina. Żyd prowadzi, aż zaczyna słyszeć głosy (chociaż gaduła Pakulandia śpi). Piotrek prowadzi, aż zaczyna padać deszcz i zmęczeni, wymięci dojeżdżamy do podkrakowskich Dobczyc na camping. Wcześniej oczywiście studenckim zwyczajem zaliczmy Biedronkę :D


Na campingu po obowiązkowej toalecie (co dla niektórych oznacza pierwsze golenie od 2 tygodni!). Rozpoczynamy grillowanie i oblewanie Żukiety. Poznajemy Parę nowożeńców z domku obok ( Pozdrawiamy! ) których Żyd  (ku uciesze reszty zebranych) zapoznaje z budowa i eksploatacja Żuk.


(kliknij aby powiekszyć)


19.08.2011 Sobota

Jedziemy do Krakowa. Próbujemy dojechać na „Wafel”. Wcześniej odstawiamy Edith & Czeczena na pociąg. Zwiedzamy i ruszamy w ostatni odcinek specjalny tego wyjazdu!:D  Do miejsca startu dojedzmy przez Siedlce (i w tym momencie serdecznie pozdrawiamy Ruda Anie i sympatycznych rodziców! :D) Ok. godz. 22 kończy się gaz. A następnie benzyna… Dojeżdżamy na oparach 20 km/h do stacji benzynowej. Ostatni tankowanie za ostatnie 20 zł.!

Licznik pokazał przejechane 4200 km!

Koniec bajki i bomba! Kto nie słuchał ten trąba! :D
Instalacja Trębalska w Sarajevie



Tekst: Edith & Turkey

Zdjęcia: EDITH (z przeprosinami:D)& Wioletta & Żyd & Pakulandia



I w tym miejscu chciałbym bardzo podziękować gronie przyjaciół, którzy są dostatecznie pieprznięci aby uwierzyć że taka wyprawa jest możliwa!

Edith, Wioletta, Pakuła, Czeczen i Ty Żydu  DZIEKI!             (a mówiłem, że się uda!:D:D:D)

                                                                                                               Turkey



Koszta:

Paliwo i koszty noclegów/ osobę 420 PLN

Jedzenie i PICIE ok. 200-300 PLN

 Przygoda- niezapomniana!



A tak poza tym to:
TESCO! siku! policja! pasy!
,,A kto kierowcą k...wa jest?!”

„Szlifierka, szpachla i ch.j”



Ewidencja pojazdów wyprzedzonych przez Żukietę:

  • rower – 19 szt. (w tym 10 szt. Liczone na głos przez Cz. Wyprzedziły nas jak gaz odmówił posłuszeństwa)
  • kombajn zbożowy
  • fiat uno fire (to było coś!)
  • renault 19
  • traktor C330
  • pan z laptopem
  • trolejbus
  • traktor koszący pobocze
  • traktor Bielarus
  • opel astra
  • pies madziarski :)
  • opel corsa
  • zetor
  • VW                                                                      Ege szege dre!!!